Kilka godzin temu spokojnie pisałam, że wszystko idzie do przodu. A tu ZONK. Zajeżdżamy sobie dziasiaj na naszą działeczkę, a naszą polną, ubitą i twardą polną drogę przeorało olbrzymie coś. Zatrzymujemy więc pana, który notabene nie mówi po polsku - jak się okazało później i czego się zupełnie nie spodziewalismy po holendersku. Pan nie wiele moze nam powiedzieć, udaje się nam jednak wytłumaczyć, ze chcemy numer do jego szefa. Po 30 min przyjeżdżaja dwaj panowie, jeden patrzy na nas i coś po swojemu mówi, drugi na szczęście po naszemu. Pokazują swoją mapę, my swoją. Okazało się, że przeorali oprócz nasze drogi jeszcze parę działek, wyszarpali parę granicznych słupków, i kawałek nowo zrobionej jeszcze nieczynnej kanalizacji. Już ochłonęłam ale w pierwszym momencie to myślałam, że się rozpłaczę. Jedyne co nam pan mógł zaoferować to wyjeżdżenie i ubicie drogi dojazdowej do działki. Chyba za spokojnie nam wszystko szło do tej pory.